Ktokolwiek wie…

Tym filmem, Kutz po raz kolejny udowadnia jak wybitnym i dobrym jest portrecistą polskich prowincji. Jest to dramat opowiadający o poczuciu samotności i pustki. Dlatego też oprócz społecznego wydźwięku posiada również wydźwięk o naturze egzystencjalnej. Część krytyków dostrzegła w tym dziele ambicje Kutza jako nowatora i porównywała je do tych zaprezentowanych przez Antonioniego.

Kutz mówił:

Kiedy dziś myślę o „Ktokolwiek wie. . . ” wydaje mi się, podobnie zresztą jak w odniesieniu do szeregu innych moich utworów, że był to film jak na nasze warunki przedwczesny. Niewątpliwie coś podobnego przytrafiło mi się kiedyś z „Nikt nie woła”. Dzisiaj robienie filmu w oparciu o taką strukturę nie jest już żadnym problemem, żadną nowością. Lubię „Ktokolwiek wie… „, gdyż uważam, że jednak została w nim zapisana w poważnej części jakaś polska autentyczna rzeczywistość. Pod tym względem jest to film coraz bardziej unikalny. Jest to wciąż jeden z nielicznych, rzadkich filmów, za pomocą których można by odtworzyć atmosferę polskiego życia i jego pragmatykę w najciekawszym dla mnie wydaniu, mianowicie w wydaniu prowincjonalnym: tam, gdzie się Polska właściwie ogniskuje, gdzie ona prawdziwie istnieje.

Inni o filmie mówili:

Film niesie słowo niepokoju, i to jest jego wartość.
Zygmunt Kałużyński (1966)

Dawno nie mieliśmy tak złego filmu, będącego mieszaniną nieudolności i pretensjonalności.
Krzysztof Teodor Toeplitz (1966)

Jest to film, który w kinie polskim nauczył się najwięcej od zjawiska: Antonioni – i najlepiej to zjawisko zrozumiał.
Andrzej Werner (1985)